poniedziałek, 5 listopada 2012

Trucizna - Jakub Wędrowycz [recenzja]


Najpopularniejszy domorosły egzorcysta-amator na polskiej scenie fantasy, bimbrownik i zwolennik wszelkich napojów wysokoprocentowych, terminator napędzany samogonem i obdarzony Mocą wiedzący. Jakub Wędrowycz, antybohater, który na stałe zapisał się w popkulturze procentami wypitych trunków, ilością zakołkowanych wampirów i liczbą „problemów”, które pochował tu i ówdzie, powraca, aby ponownie siać postrach wśród sąsiadów, milicjantów, urzędników i mocy piekielnych oraz wszelkiego innego tałatajstwa, wszak w myśl powszechnej maksymy, „kto Jakuba nachodzi, sam sobie szkodzi”.

Najnowsza książka Andrzeja Pilipiuka o przygodach Jakuba Wędrowycza to – obok czwartego tomu Pana Lodowego Ogrodu – niewątpliwie jedna z najbardziej oczekiwanych premier tego roku.Nic zresztą dziwnego wszak przyszło nam czekać niemal trzy lata na jego nowe przygody i trzeba przyznać, że było warto. „Trucizna” to prawdziwie smakowita uczta, składająca się z dwudziestu wybornych i różnorodnych dań. Tym razem autor zrezygnował z dłuższej formy jak to było w przypadku poprzednich tomów, stawiając na ilość i różnorodność. W zbiorze znajdziemy teksty w większości krótkie, wymowne i zbytnio nierozwleczone, ale przede wszystkim zjadliwe, pełne wartkiej akcji i okraszone świetnym poczuciem humoru, z dodatkiem elementów nadprzyrodzonych i specjałami Jakuba.

Z Wędrowyczem jest jeden zasadniczy problem, albo się go lubi, albo nie, pośrodku nie ma nic. Postać stworzona przez Pilipiuka to bohater jedyny w swoim rodzaju, co łatwo zauważyć po lekturze wcześniejszych zbiorów opowiadań i co widać również teraz. Pilipiuk ma ogromną wyobraźnie, czego nie da się ukryć, z mnóstwo ciekawych pomysłów, które tylko czekają na przekształcenie w jakąś niebagatelna i fascynującą historię. Jakub to dosyć specyficzną postać, która kieruje się własnym kodeksem, zarówno etycznym jak i moralnym, stosując się do praw, które sam ustanawia; dzięki czemu nie może narzekać na nudę i brak zajęcia. Zawsze znajdzie się ktoś, kto napsuje mu krwi, przerwie wakacje, zagrozi mieszkańcom Wojsławic albo, co gorsza zakłóci pracę przy kolejnej porcji bimbru, wtedy zaczyna robić się niebezpiecznie i interesująco.

„Trucizna” to prawdziwy melanż, w którym poznamy historię smoka wawelskiego, tę jedyną i nieocenzurowaną i zmierzymy się z efektami niewinnego psikusa oraz hordą zombiaków, która upodobała sobie Jakubowy bimber. Bohaterowie rusza na poszukiwanie artefaktu o niezwyklej mocy, postarają się odkryć tajemnicę zniknięcia sztucznej szczęki, a Jakub rozegra partyjką pokera z pewnym cwanym diabłem. Wojsławice zaczną nękać plagi egipskie dosyć nieudolnie sprowadzone, a widmo hrabiego stanie się dla niektórych mieszkańców bardzo kłopotliwe.

Jak to było w przypadku poprzednich książek nie braknie nawiązań do popkultury, mniej lub bardziej widocznych oraz postaci znanych z twórczości Pilipiuka. Pojawi się Tomasz Paczenko i Maciej Wędrowycz, którzy będą chcieli pozbyć się pewnego wrednego belfra, a w poszukiwaniach pewnej butelki Wędrowycz wspomni o Robercie Stormie. Prowadząc eksperyment społeczny Jakub z Semenem trafią na Kurę Filaretową (ptaka powiązanego z pewną równie sławną Gęsią na poszukiwania, której wyruszył dr Skórzewski). A to tylko niektóre ciekawostki, resztę pozostawiam wam samym do odkrycia.

Kolejny zbiór o przygodach Jakuba wciąga od pierwszej kartki do ostatniego ogłoszenia na okładce. Wielki Grafoman serwuje całkiem udaną i przyzwoitą mieszankę, o różnej mocy i zawartości, co pozwoli każdemu na dobrą zabawę i chwilę wytchnienia od zgiełku codzienności – autor poruszy, wstrząśnie (niezmiesza) i rozbawi do łez. „Trucizna” to obowiązkowa pozycja dla miłośników Jakuba, ale i osób, które lubią się pośmiać.  
 
 
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu:



Książka do kupienia w promocyjnych cenach w księgarni:



3 komentarze:

  1. Piszesz w samych superlatywach, ale mnie ciekawi, jak się ma "Trucizna" do "Homo bimbrownikusa", którego - delikatnie mówiąc - uznałam za nieudanego, a w zasadzie nie do zniesienia i zawodzącego na całej linii. Czy także uważałeś, że jest on świetny?
    Uwielbiam Pilipiuka oraz Wędrowycza, ale HB był przejawem powstarzalności i bylejakości. Wierzę, że "Trucizna" jest znacznie lepsza, jednak wolę się upewnić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Homo bimbrownikus" nie był najlepsza książką Pilipiuka, długa forma w tym przypadku okazała się bardzo nieudana; szczególnie patrząc na poprzednie książki o przygodach egzorcysty. W "Truciźnie" autor zdecydował się praktycznie tylko na krótką formę (poza dwoma tekstami mającymi więcej niż 20 stron), a to wychodziło mu najlepiej.

      Usuń
  2. No niestety, nędza okrutna. Pobiegłem do księgarni, kupiłem... Pare pomysłów fajnych, ale większość kończy się za szybko, czasem idiotycznie a najczęściej nieśmiesznie. "Trucizna" jest słabsza od "Homo Bimbrownikusa", czyta to się jak popłuczyny po prawdziwym Jakubie. Ogólne wrażenie - Pilipiuk chciał napisać coś zjadliwego, ale większość opowiadań kończył na czas, żeby tylko zamieścić je w zbiorku. Oczywiście, nadal czyta się to lepiej niż którekolwiek z wypocin Jana Tomasza Grossa (ogólnie Wędrowycz i jego przygody są bardziej wiarygodne niż "tfurczość" wzmiankowanego), ale to niekoniecznie w tym wypadku musi być komplement.

    OdpowiedzUsuń