czwartek, 13 marca 2014

Recenzja: Rycerz Siedmiu Królestw - George R.R. Martin

George R.R. Martin to twórca, którego chyba nie trzeba zbytnio przedstawiać czytelnikom. Pisarz, który świetnie czuje się zarówno w dłuższej formie jak i krótszej, producent telewizyjny i autor scenariuszy; postać, która na stałe wpisała się do gatunku jakim jest fantastyka. Jego cykl „Pieśń Lodu i Ognia” to jedna z popularniejszych serii czytelniczych na świecie, posiadająca rzesze oddanych fanów. Dodatkowy rozgłos i rozpoznanie przyniósł jej serial stacji HBO, bazujący na książkach (premiera czwartego sezonu już w kwietniu). Martin nieświadomie stworzył coś, co przerodziło się w „produkt”, promowany na wszelkie możliwe sposoby i gdzie tylko się da, zaczynając na książkach kucharskich, komiksach, po gry planszowe, karciane oraz komputerowe na odzieży i innych gadżetach skończywszy. A to tylko niewielki wycinek tego jak wielki wpływ ma Martin na popkulturę.

„Rycerz Siedmiu Królestw” to zbiór trzech mini powieści – ułożonych w porządku chronologicznym - na które składają się teksty zatytułowane „Wędrowny rycerz”, „Zaprzysiężony miecz”, „Tajemniczy rycerz”, osadzone w świecie „Pieśń Lodu i Ognia”. Ktoś mógłby powiedzieć, że to skok na kasę i czerpanie korzyści z aktualnej popularności cyklu. Trzeba jednak zauważyć, że poza ostatnim premierowym tekstem, dwa z nich były już wcześniej tłumaczone na język Polski (antologia „Legendy” i „Legendy II); zbiór miał zawierać jeszcze jedno opowiadanie, ale ostatecznie Martin zrezygnował z niego. Każda opowieść prezentuje podobny, równy poziom i czyta się je z wielkim zaciekawieniem. Znajdziemy w nich wszystko to z czego znany jest Martin - rycerskie pojedynki, mnóstwo specyficznego humoru, wyraziste postaci oraz przewroty i przełomy, a wszystko przesiąknięte na wskroś klimatem Westeros.

Akcja zbioru rozgrywa się na długo przed wydarzeniami z „Gry o tron”, co już samo w sobie stanowi prawdziwą gratkę dla miłośników Martina i Siedmiu Królestwo. Jest to również świetna okazja dla osób, które nie miały do czynienia z cyklem, aby poznać świat stworzony przez autora i być może sięgnąć w przyszłości po cały cykl. Fabuła jest tutaj całkiem inna, dużo prostsza i mniej wymagająca, a styl bardziej przystępny. Nie ma tu mnogiej ilości postaci, całej sieci złożonych relacji pomiędzy nimi i licznych intryg, co przekłada się na dobrą i bezproblemową lekturę. Próżno szukać tu nadmiernej przemocy i seksu tak jak to ma miejsce w „PLiO”. Autor skupia się tylko na dwóch bohaterach i to ich losy opisuje, a te bynajmniej nie należą do nudnych. Wręcz przeciwnie dzieje się dużo, historie wciągają. Z informacji zebranych w trakcie czytania wyłania się przed nami obraz innego Westeros niż to które znamy, na długo przed rządami Szalonego Króla czy rebelią Roberta Baratheona.

Głównym bohater jest Dunk, młody chłopak, który został pasowany na rycerza i marzy mu się sławy, chwały i pieniędzy. Razem z wiernym giermkiem o dosyć oryginalnym przydomku Jajo (postać bardzo znacząca dla historii Westeros, co wydawca niewiadomo czemu zdradził na okładce) wyruszają na turniej rycerski by osiągnąć zamierzony cel. Szybko jednak przekonują się, że rycerski żywot nie należy do najłatwiejszych. Szczególnie, gdy posiada się nie lada talent do kłopotów i stara się postępować według kodeksu honorowego. Sir Duncan nie przewidział jednak, że honor jest tutaj sprawą drugorzędną. W trakcie podróży, na swoje drodze, spotkają rycerzy, piękne damy i wielkich lordów. Całkiem przypadkowo wplątani zostaną w dworską intrygę, ktoś wykorzysta ich do własnych celów, a turniej rycerski okaże się czymś więcej niż zwykłą potyczką. A to tylko przedsmak tego, co czeka w środku by nie zdradzić i nie popsuć przyjemności z lektury.

Martin nie stroni od scen walk, pojedynków i potyczek. Ale równie istotne jak te na polu bitwy czy w trakcie turnieju, są te toczone poza nimi. Dużą rolę odgrywają dialogi i interakcje pomiędzy danymi bohaterami. Daje nam to wgląd w historię Siedmiu Królestw. Autor umiejętnie buduje napięcie, potrafi zaskoczyć i to całkiem dobrze, prowadząc do ciekawych rozwiązań. Zresztą budowa wszystkich tekstów jest całkiem zbliżona, co w żądnym wypadku nie przeszkadza. Wydanie Zysku należy do udanych i przykuwających oko, a do tego porządnie wykonanych (w moje ręce wpadła wersja w twardej oprawie). Świetna ilustracja okładkowa autorstwa Isabelle Hirtz i oczywiście tłumaczenie Michała Jakuszewskiego stojące na wysokim poziomie.

Najnowsza książka Martina to pozycja, po którą warto sięgnąć, czyta się bardzo dobrze i stanowi ona świetny dodatek do cyklu. Dla miłośników pisarza to pozycja niemal obowiązkowa, by poznać dotąd nieznany wycinek historii Westeros.

2 komentarze:

  1. Nawet nie "niemal obowiązkowa", a po prostu "obowiązkowa" :D Sam jeszcze nie czytałem, jednak widząc, co ten cykl z ludźmi robi, już dawno temu wrzuciłem go sobie na listę rzeczy do poznania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Również czytałem i również sobie chwalę. Ta książka musi się znaleźć na półce prawdziwego fana Martina, o czym z resztą wspominam w mojej dzisiejszej recenzji :)

    OdpowiedzUsuń