niedziela, 29 czerwca 2014

Recenzja: Dreszcz 2. Facet w czerni - Jakub Ćwiek

Rychu Zwierzchowski, mieszkaniec jednego z wielu katowickich osiedli nie jest przykładnym lokatorem czy uczynnym sąsiadem, a już tym bardziej kimś całkiem zwyczajnym. Kwintesencją jego dotychczasowego życia był ciągły kac i głośne słuchanie muzyki, ale do czasu. Piorun, który go trafił nadał jego życiu mocne oraz unikalne brzmienie, zmieniając go w superbohatera. Zamiast zejść z tego padołu zyskał nadprzyrodzone zdolności, w tym kontrole nad elektrycznością. Tylko, że Dreszcz różni się od typowego komiksowego herosa, bo który bohater tak beztrosko podchodzi do swoje nowej roli i obowiązków, a do tego jeszcze robi to na kacu. Widocznie wszystko zależy od środowiska.

Na świecie ujawniają się kolejni superbohaterowi, każdy z nich posiada określone i oryginalne moce. Nie inaczej jest w Polsce, dzięki czemu Dreszcz nie musi walczyć sam. Zyskuje naprawdę ciekawych „kolegów po fachu”, w tym super-żuli z katowickiego dworca, pozszywanego ze świętych relikwii Ekumena czy prawdziwego czarnego Polaka, o przydomku Zawisza Czarny. Tam gdzie są bohaterowi, muszą być też ich przeciwnicy. Autor nie ogranicza się na jednym miejscu i bynajmniej nie ułatwia życiu Zwierzchowskiemu, stawia przed nim węglowe zombie, rzeźnika z Sosnowca i prawdziwą mafię, a to tylko początek kłopotów. Krótka, bo licząca niewiele ponad 250 stron to pozycja zaskakująca i przewrotna, która zadziwi, zaszokuje i rozśmieszy do łez, a nawet wzruszy.

Jakub Ćwiek w udanej kontynuacji rozszerza uniwersum Dreszcza, dodając nowe elementy, wprowadzając kolejne postacie i lokacje oraz mieszając w życiu naszego herosa. Autor idzie dalej w kreacji bohatera i wprowadza pewien zabieg, dosyć zresztą popularny w procesie przemiany każdego superbohatera. Na swój sposób jest to potrzebne by emocjonalnie pobudzić taką jednostkę i nakierować na właściwą ścieżkę. Tym czymś jest czyjaś śmierć (dla Batmana byli to rodzice, dla Clarka – przybrany ojciec, dla Spider-mana wuj), i podobnie tutaj wstrząsa ona Dreszczem i to dogłębnie; dodatkowo jest to moment dosyć istotny dla fabuły. Muszę przyznać, że trochę mnie zaskoczyło pokierowanie fabuły w takim kierunku i wybranie tej, a nie innej osoby. W środku znajdziemy ponadto mnóstwo kuriozalny i absurdalnych sytuacji, humoru słownego i sytuacyjnego, momentów przełomowych czy ważnych dla fabuły; sarkastycznych i soczystych dialogów, niejednokrotnie pełnych wulgaryzmów. Jednym może to przeszkadzać, ale bez nich Dreszcz straciłby część swojego uroku.

Pojawienie się superbohaterów nie dla wszystkim było czymś dobrym i pożądanym. Widzimy tutaj wpływ jaki to miało na zwyczajnych obywateli, jak podzieliło społeczeństwo i na co to się przekłada. Podobnie jak wcześniej, także tutaj znajdziemy sporo nawiązań do popkultury, naśmiewania się z niektórych zachowań społecznych i wprowadzenie kilku oryginalnych postaci, jak choćby Yuri Drabent – facebóg. Nadal wiele rzeczy pozostało niewyjaśnionych i łatwo można stwierdzić, że kolejny tom to już tylko kwestia czasu. Dreszcz nie powiedział ostatniego zdania, podobnie jak autor, przed którym nadal wiele do opowiedzenia.

Egzemplarz, który otrzymałem stanowi tekst przed ostateczną korektą, dlatego o ewentualnych literówkach czy innych błędach nie będę pisał. Jedyna rzecz, która naprawdę nie przypadła mi do gustu to okładka. W porównaniu do jedynki wypada dosyć słabo. Miłym akcentem, przynajmniej dla mnie osobiście, jest rozegranie jednej z walk Dreszcza na Ligocie i tamtejsze akademikach, gdzie jako student mieszkałem przez pięć lat.

„Dreszcz 2. Facet w czerni” to udana i klimatyczna kompozycja, nadal przepełniona rockowym brzmieniem, która zostanie na długo w pamięci. Miłośnicy twórczości autora, a tym bardziej Dreszcza będą zadowoleni.

2 komentarze:

  1. Autora tejże książki kojarzę, ale nie czytałam żadnych z jego dzieł. Może więc przy okazji skuszę się na którąś z jego książek...
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę jak najszybciej przeczytać pierwszy tom :)

    OdpowiedzUsuń