niedziela, 25 czerwca 2017

Recenzja: Dzieci Martwej Ziemi - Jan Waletow

Odziały ONZ, rozległe pola minowe i tysiące kilometrów drutu kolczastego. Tylko tyle oddziela resztę kontynentu od Ziemi niczyjej. Dawna Ukraina nie istnieje, zniszczona przez Potop i rozerwane przez sąsiadów. Strefa zdewastowana i skażona na wieki, w której nie ma miejsca na prawa natury czy ludzkie morale. Rządzi strach i śmierć, a przetrwać może jedynie najsilniejszy. Więzienie dla niechcianych, miejsce eksperymentów, punkt przerzutowy i pole walki różnych frakcji. W tym świecie jeden odważny człowiek próbuje przeżyć, uratować kogo się da, a przy okazji sowicie się obłowić.

Michaił Władymirowicz Siergiejew to człowiek starej daty, wiele doświadczył i tylko dzięki wyjątkowemu szczęściu nadal cieszy się zdrowiem. Chociaż może wręcz przeciwnie, prześladuje go ogromny pech, co potwierdza jego historia. W tej nowej rzeczywistości na nowo ożywają stare układy, przypominają o sobie dawni przełożeni. Ziemia niczyja staje się szachownicą, na której waży się przyszłość świata. Walka wywiadów, siły specjalne, przemyt Berylu, tajemnicze dzieci i poduszkowiec. Czasem, by dożyć kolejnego dnia, trzeba naprawdę mocno się natrudzić.

„Dzieci Martwej Ziemi” Jana Waletowa, bezpośrednia kontynuacja „Ziemi niczyjej” raz jeszcze zabiera nas na tereny zniszczonej przez Potop Ukrainy. Historia rozgrywa się w podobnej konwencji jak pierwszy tom. Aktualne wydarzenia, wzbogacone są o retrospekcje z życia Michaiła. Taki zabieg ma określone zadanie. Powrót do przeszłości pozwala lepiej zrozumieć to, o czym akurat czytamy. Autor dawkuje informacje, wyjaśnia zawiłości relacji oraz powiązań pomiędzy poszczególnymi jednostkami i grupami. Jednocześnie wprowadza nowe pionki na szachownicy, stawia kolejne pytania i wszystko gmatwa.

Trzeba przyznać, że uniwersum ma spory potencjał. Waletow ma mnóstwo pomysłów, które stara się jak najlepiej wkomponować w rozgrywające się wydarzenia. Momentami wydaje się jednak, że jest tego trochę za dużo. Liczba wątków z pierwszego tomu zostaje zwiększona o kolejne, co wprowadza trochę chaosu do tego, co czytamy. Dlatego do lektury warto podejść uważnie, by w pełni ogarnąć i zrozumieć wszelkie niuanse. Opisy politycznych przepychanek przeplatane są scenami z życia na Ziemi niczyjej. Świat po katastrofie to nieprzyjemne i niebezpieczne miejsce, w którym trzeba uważać na każdym kroku. Plastyczny i obrazowy język oraz styl, jakiego używa autor, pozwala wczuć się klimat i dostarcza odpowiednich wrażeń.

Na kolejnych stronach poznajemy informacje na temat przeszłości głównego bohatera. Pozwala to lepiej go poznać i zrozumieć niektóre jego decyzje. Na scenie pojawia się kilka nowych postaci, ale wracają też starzy znajomi. Każdy ma swoją rolę do odegrania, zaznacza miejsce w historii i to momentami dosyć wyraźnie. Tytułowe dzieci to ciekawa koncepcja, pierwszy raz chyba użyta w Fabrycznej Zonie. Wykorzystanie w taki sposób mieszkańców strefy prowadzi do nieoczekiwanych skutków i tylko dostarcza Michaiłowi kolejnych problemów. Całość urywa się w ciekawym momencie. Układanka powoli staje się cała, czeka nas finałowa konfrontacja i końcówka, w której - miejmy nadzieje - wszystko się wyjaśni.

Kolejna odsłona Fabrycznej Zony wypada dobrze. Waletow serwuje wybuchową mieszankę, powieść sensacyjno-przygodową, z elementami kryminału, thrillera i powieści szpiegowskiej. Czyta się szybko i przyjemnie, a lektura dostarcza odpowiedniej dawki rozrywki. Miłośników poprzedniego tomu przekonywać nie trzeba. Wszystkim innym polecam najpierw zapoznać się z „Ziemią niczyją”.

1 komentarz: